Dzień 5
Kochany pamiętniczku.(…. mam nadzieje że ta podróż skończy
się już niebawem, bo nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam pisanie tego wstępu)
Po przygodzie w lesie, nastał dzień odpoczynku. (nie
wiedziałem że Juki to taki śpioch, przespać cały dzień…) Jako że w żaden sposób
nie mogliśmy dobudzić Juki, postanowiliśmy dać jej spokój i sami zająć się
zwiedzaniem. Poprosiliśmy jednego z uczniów żeby nas oprowadził po zamku i
pokazał co ciekawsze miejsca. Wycieczkę zaczęliśmy o kuchni ( pewnie dlatego
iż Aya marudziła że jest głodna…). Najedliśmy się do syta i ruszyliśmy dalej.
Na korytarzach zamku panował gwar i lekki chaos. Nasz przewodnik wspomniał o coweekendowych zawodach w jakieś bardzo dziwnej grze. (nie potrafię tego wymówić
a co dopiero napisać ) Jednogłośnie postanowiłem iść zobaczyć co to za
dyscyplina sportowa. Ayane jako że nie przepada za sportem (no może poza
zawodami kto szybciej zje pączka), nie była zbyt zachwycona moją decyzją.
Jednak ciekawość nie pozwoliła jej na dłuższe narzekanie, że znów idziemy na
mecz.
Na stadionie było już pełno widzów, zajęliśmy jedyne wolne
miejsca i czekaliśmy aż mecz się rozpocznie. Nasz przewodnik pokrótce
przedstawił nam zasady gry. Chodziło o to, żeby wbić więcej goli przeciwnikowi,
lub złapać taki mały latający pierdołek. Zasady podobne do znanych nam sportów, jednak wszystko odbywało się kilkanaście metrów nad ziemią, a zawodnicy latali
na miotłach. Mecz jak można było wywnioskować po widowni był bardzo emocjonujący
(dla mnie był raczej przerażający). Po obejrzeniu widowiska nastał czas na
obiad (Juki jeszcze spała).
W Sali jadalnej jak zwykle było już pełno dzieci, młodzieży
i nauczycieli. Stoły prawie łamały się pod ciężarem jedzenia ( nie ukrywam, że
widok ten radował moje serce i pusty żołądek). Po wyśmienitym posiłku udaliśmy
się do swoich komnat. W naszej czekała już, chyba jeszcze nie do końca wyspana
Juki. Nakrzyczała na nas, że jej nie obudziliśmy na zwiedzanie, a tym bardziej na
obiad. ( wybuch wojny atomowej by jej ze snu nie wyrwał ale cóż mogliśmy poradzić)
Jako że nastał czas na herbatkę uczniowie wraz z nami usiedli przy kominku i
zaczęli opowiadać bardzo przerażającą historię, o młodym chłopcu z blizną na
czole. Po kilku zdaniach zorientowałem się, że mowa o tym samym dzieciaku, którego poznaliśmy pierwszego dnia zaraz po przybyciu do zamku. Uczniowie opowiadali
jakie to straszne rzeczy działy się całkiem niedawno temu, jednak wszyscy mieli
nadzieję, że młody chłopak z blizną na czole ich obroni (a ja miałem nadzieję, że nie będę musiał w tym
uczestniczyć ).
Opowieść trwała dość długo, nawet nie zorientowaliśmy się, że
jest już późny wieczór. Nadszedł czas snu. Rozeszliśmy się do swoich sypialni,
zgaśliśmy światła i usnęliśmy. No może po za Juki, która chciała nadrobić
przespany obiad, zajadając się dżemem truskawkowym prosto ze słoiczka. Nie było
by to nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że tak uporczywie chciała opróżnić cały
słoiczek nie pozostawiając nawet ociupinki, a szuranie łyżeczką o denko było nie
do zniesienia. Na szczęście miała tylko jeden słoiczek. Po uczcie z dżemem w
końcu mogliśmy spać…..
Dzień 6
Kochany pamiętniczku….(…)…
Był jeszcze środek nocy kiedy w zamku rozległ się alarm.
Przerażeni dobiegliśmy do miejsca zbiórki. Okazało się, że ktoś zaatakował
szkołę. Jednak moje obawy były słuszne, była to postać niczym z horroru
(przynajmniej jego twarz tak wyglądała, a może to przez ten brak nosa). Pierwszy
atak został odparty przez dzielnych adeptów sztuk magicznych. Mieliśmy chwilę
czasu na pomoc rannym. Korzystając z okazji wyruszyłem do kuchni po kanapki wiedziałem, że w takiej sytuacji obiadu nie będzie. Z plecaczkiem pełnym kanapek udałem się
do miejsca, gdzie czekała Ayane i przerażona Juki. Jednak nim dotarłem nastąpił
kolejny atak tym razem nie udało się go odeprzeć i siły zła wtargnęły na dziedziniec zamku.
Przerażony biegłem przed siebie z nadzieją że ktoś mi
pomoże. Jednak nikogo nie spotkałem po drodze. Musiałem szybko coś wymyśleć, gdyż wróg deptał mi po piętach. Cudem unikałem strzałów. Biegnąc przed siebie
nie zauważyłem przewróconej kolumny, o którą się niestety przewróciłem, leżąc tak na ziemi postanowiłem udawać martwego. Udało się wróg dał się nabrać i znikł w czarnej
mgle. Pozbierałem się po upadku i pobiegłem do dziewczyn.
Walki były zacięte raz przewagę mieli uczniowie, a za chwilę
szala zwycięstwa była po stronie wroga. Co jakiś czas następowała chwila ciszy, w czasie której mogliśmy pozbierać rannych z pola bitwy. Cały czas
zastanawiałem się gdzie podziewa się miły staruszek z siwą brodą. Po kolejnej
udanej bitwie Ayane stwierdziła że jest głodna Juki nic nie musiała mówić było
to po niej widać. Na szczęście miałem kanapki , w kilka sekund zorientowałem się, że faktycznie miałem. Gdyż jak się okazało w momencie mojego potknięcia się plecaczek
z kanapkami musiał mi się gdzieś zapodziać. Wywołało to niesamowity gniew
Ayane. Nie obyło się bez ran szarpanych (to jeszcze jestem w stanie przeżyć ale
kolejne podbite oko ehhh…). Aya jednak nie wyładowała całej swojej agresji na mnie postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce
i ruszyła na przód nie zwracając uwagi na krzyki Juki, że przecież nie zna
magii.
Jak się okazało głodna wściekła kobieta nie potrzebuje
magii. Wrogowie na sam widok Ayane mdleli ze strachu lub uciekali gdzie pieprz
rośnie. W ten sposób wraz z adeptami sztuk magii wygraliśmy tą wojnę. Wszyscy
cieszyli się ze zwycięstwa, jednak do czasu aż dotarła do nas informacja , że
miły siwy dziadek poległ w pierwszym starciu. Czyli pewnie dlatego nie było go
widać przez cały czas walki. Po dwóch dniach ciężkich starć nadszedł czas na
posiłek. Dopiero to na dobre uspokoiło Ayane. Jednak cały czas coś nie dawało
nam spokoju. Skoro dziadek nie żyje to kto teraz powie nam jak dotrzeć do
Mikołaja i jego elfów.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz