Nasze miasto

vww://tajemnemiasto.vww/@2090#nowy

niedziela, 20 grudnia 2015

Podróż do Świętego Mikołaja i jego elfów- Pamiętnik podróznika #4



Dzień 5
Kochany pamiętniczku.(…. mam nadzieje że ta podróż skończy się już niebawem, bo nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam pisanie tego wstępu)


Po przygodzie w lesie, nastał dzień odpoczynku. (nie wiedziałem że Juki to taki śpioch, przespać cały dzień…) Jako że w żaden sposób nie mogliśmy dobudzić Juki, postanowiliśmy dać jej spokój i sami zająć się zwiedzaniem. Poprosiliśmy jednego z uczniów żeby nas oprowadził po zamku i pokazał co ciekawsze miejsca. Wycieczkę zaczęliśmy o kuchni ( pewnie dlatego iż Aya marudziła że jest głodna…). Najedliśmy się do syta i ruszyliśmy dalej. Na korytarzach zamku panował gwar i lekki chaos. Nasz przewodnik wspomniał o coweekendowych zawodach w jakieś bardzo dziwnej grze. (nie potrafię tego wymówić a co dopiero napisać ) Jednogłośnie postanowiłem iść zobaczyć co to za dyscyplina sportowa. Ayane jako że nie przepada za sportem (no może poza zawodami kto szybciej zje pączka), nie była zbyt zachwycona moją decyzją. Jednak ciekawość nie pozwoliła jej na dłuższe narzekanie, że znów idziemy na mecz.
Na stadionie było już pełno widzów, zajęliśmy jedyne wolne miejsca i czekaliśmy aż mecz się rozpocznie. Nasz przewodnik pokrótce przedstawił nam zasady gry. Chodziło o to, żeby wbić więcej goli przeciwnikowi, lub złapać taki mały latający pierdołek. Zasady podobne do znanych nam sportów, jednak wszystko odbywało się kilkanaście metrów nad ziemią, a zawodnicy latali na miotłach. Mecz jak można było wywnioskować po widowni był bardzo emocjonujący (dla mnie był raczej przerażający). Po obejrzeniu widowiska nastał czas na obiad (Juki jeszcze spała).

W Sali jadalnej jak zwykle było już pełno dzieci, młodzieży i nauczycieli. Stoły prawie łamały się pod ciężarem jedzenia ( nie ukrywam, że widok ten radował moje serce i pusty żołądek). Po wyśmienitym posiłku udaliśmy się do swoich komnat. W naszej czekała już, chyba jeszcze nie do końca wyspana Juki. Nakrzyczała na nas, że jej nie obudziliśmy na zwiedzanie, a tym bardziej na obiad. ( wybuch wojny atomowej by jej ze snu nie wyrwał ale cóż mogliśmy poradzić) Jako że nastał czas na herbatkę uczniowie wraz z nami usiedli przy kominku i zaczęli opowiadać bardzo przerażającą historię, o młodym chłopcu z blizną na czole. Po kilku zdaniach zorientowałem się, że mowa o tym samym dzieciaku, którego poznaliśmy pierwszego dnia zaraz po przybyciu do zamku. Uczniowie opowiadali jakie to straszne rzeczy działy się całkiem niedawno temu, jednak wszyscy mieli nadzieję, że młody chłopak z blizną na czole ich obroni  (a ja miałem nadzieję, że nie będę musiał w tym uczestniczyć ).

Opowieść trwała dość długo, nawet nie zorientowaliśmy się, że jest już późny wieczór. Nadszedł czas snu. Rozeszliśmy się do swoich sypialni, zgaśliśmy światła i usnęliśmy. No może po za Juki, która chciała nadrobić przespany obiad, zajadając się dżemem truskawkowym prosto ze słoiczka. Nie było by to nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że tak uporczywie chciała opróżnić cały słoiczek nie pozostawiając nawet ociupinki, a szuranie łyżeczką o denko było nie do zniesienia. Na szczęście miała tylko jeden słoiczek. Po uczcie z dżemem w końcu mogliśmy spać…..

Dzień 6
Kochany pamiętniczku….(…)…

Był jeszcze środek nocy kiedy w zamku rozległ się alarm. Przerażeni dobiegliśmy do miejsca zbiórki. Okazało się, że ktoś zaatakował szkołę. Jednak moje obawy były słuszne, była to postać niczym z horroru (przynajmniej jego twarz tak wyglądała, a może to przez ten brak nosa). Pierwszy atak został odparty przez dzielnych adeptów sztuk magicznych. Mieliśmy chwilę czasu na pomoc rannym. Korzystając z okazji wyruszyłem do kuchni po kanapki wiedziałem, że w takiej sytuacji obiadu nie będzie. Z plecaczkiem pełnym kanapek udałem się do miejsca, gdzie czekała Ayane i przerażona Juki. Jednak nim dotarłem nastąpił kolejny atak tym razem nie udało się go odeprzeć i siły zła wtargnęły na  dziedziniec zamku.
Przerażony biegłem przed siebie z nadzieją że ktoś mi pomoże. Jednak nikogo nie spotkałem po drodze. Musiałem szybko coś wymyśleć, gdyż wróg deptał mi po piętach. Cudem unikałem strzałów. Biegnąc przed siebie nie zauważyłem przewróconej kolumny, o którą się niestety przewróciłem, leżąc tak na ziemi postanowiłem udawać martwego. Udało się wróg dał się nabrać i znikł w czarnej mgle. Pozbierałem się po upadku i pobiegłem do dziewczyn. 

Walki były zacięte raz przewagę mieli uczniowie, a za chwilę szala zwycięstwa była po stronie wroga. Co jakiś czas następowała chwila ciszy, w czasie której mogliśmy pozbierać rannych z pola bitwy. Cały czas zastanawiałem się gdzie podziewa się miły staruszek z siwą brodą. Po kolejnej udanej bitwie Ayane stwierdziła że jest głodna Juki nic nie musiała mówić było to po niej widać. Na szczęście miałem kanapki , w kilka sekund zorientowałem się, że faktycznie miałem. Gdyż jak się okazało w momencie mojego potknięcia się plecaczek z kanapkami musiał mi się gdzieś zapodziać. Wywołało to niesamowity gniew Ayane. Nie obyło się bez ran szarpanych (to jeszcze jestem w stanie przeżyć ale kolejne podbite oko ehhh…). Aya jednak nie wyładowała całej swojej agresji  na mnie postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i ruszyła na przód nie zwracając uwagi na krzyki Juki, że przecież nie zna magii. 

Jak się okazało głodna wściekła kobieta nie potrzebuje magii. Wrogowie na sam widok Ayane mdleli ze strachu lub uciekali gdzie pieprz rośnie. W ten sposób wraz z adeptami sztuk magii wygraliśmy tą wojnę. Wszyscy cieszyli się ze zwycięstwa, jednak do czasu aż dotarła do nas informacja , że miły siwy dziadek poległ w pierwszym starciu. Czyli pewnie dlatego nie było go widać przez cały czas walki. Po dwóch dniach ciężkich starć nadszedł czas na posiłek. Dopiero to na dobre uspokoiło Ayane. Jednak cały czas coś nie dawało nam spokoju. Skoro dziadek nie żyje to kto teraz powie nam jak dotrzeć do Mikołaja i jego elfów.

Na martwienie się jeszcze przyjdzie czas, teraz musimy odpocząć. Udaliśmy się do naszych sypialni, które jakimś cudem nie ucierpiały w walkach. I dosłownie w kilka minut wycieńczeni ale najedzeni usnęliśmy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz