Nasza
historia dobiega już końca. Trójka naszych bohaterów (Aya,
Juki,Loczek) przeszła pomyślnie ciężkie trzy dni próby. To co
przeżyli na zawsze zapadnie im w pamięci, a zdjęcia trafia do ich
albumów.
Staruszek
niestety zginął śmiercią tragiczną. Nie wiedzieliśmy dokładnie,
jak dostać się do krainy Świętego Mikołaja i jego elfów. Któż
nam w tej sytuacji pomoże? Czy w końcu dotrzemy do celu? Na te
pytania szukaliśmy odpowiedzi.
Najpierw
za pomocą pelerynki niewidki, która Loczek całkowicie przypadkiem
przywłaszczył sobie od chłopca z dziwną blizną na czole, w
sposób niewidoczny bez niczyjej wiedzy weszliśmy do gabinetu
staruszka. ( nikt niestety nie chciał nas wpuścić, gabinet został
dziwnie oklejony napisem” to miejsce zbrodni wojennej”). Tak więc
jesteśmy już w środku. Dziwne ogniowe ptaszysko darło tego dzioba
więc Juki nie myśląc długo różdżkę wycelowała w to ptaszysko
i coś dziwnie wymamrotała( wolałam nie wiedzieć skąd miała ta
różdżkę, bo mogło się okazać, że pożyczyła sobie bez wiedzy
właściciela). Nastała błoga cisza......
Na
biurku właściciela było dziwne złote jajo. Leżało sobie tak,
jakby na nas czekało i mówiło:” weź mnie...” Loczek niewiele
myśląc pobiegł w stronę jaja, jednakże nie zauważył schodków,
które prowadziły do biurka. Patrzymy, patrzymy i Loczka
widzimy....... Nagle Loczka nie ma, rozłożył się jak długi na
tych niepozornych schodkach, mamrocąc coś pod nosem. Właściwie to
ciężko było go zrozumieć. Podeszłam bliżej i próbowałam
literka po literce złożyć to, co on tam mówił: „... W e ź
j a j o.....”
Juki
i ja podeszłyśmy ostrożnie do biurka staruszka, już
nieżyjącego. Nasze ręce zbliżyły się do jaja, które nie
wiedząc czemu nagle się otworzyło (nie zdążyłyśmy go nawet
dotknąć). Z jego wnętrza wydobył się straszliwy pisk, który
powalił nas na ziemię( Loczek od dawna już tam leżał). Juki
zebrała w sobie nadzwyczajne siły ( z podręcznej torebeczki
wyciągnęła zatyczki do uszów) i podeszła do jaja by je zamknąć.
Nastała ulga dla naszych bębenków słuchowych.
Loczek
postanowił jednak dłużej nie wylegiwać się na podłodze i wpadł
na genialny plan ( nagle zabłysnął, chyba w końcu upadek pozwolił
mu nieco pomyśleć, skutki uboczne: „patelnią przez łeb” nie
są do końca znane naukowcom). Odebrał Juki prawie, że siłą jajo
i poleciał do drzwi wyjściowych. Pobiegłyśmy za nim martwiąc się
niemiłosiernie, czy aby na pewno nie postradał zmysłów.
Wparował
z lekkim poślizgiem po posadzce do damskiej łazienki ( nie dość,
że nie mamy pojęcia, w jaki sposób dostać się do krainy Świętego
Mikołaja i jego elfów, to zebrało mu się na podglądanie).
Przyglądamy mu się uważnie, co właściwie robi. Chodził po całym
pomieszczeniu i czegoś szukał, po czym znów jak oszalały wybiegł
z damskiej toalety i pędzi przed siebie. Biegniemy za nim. Loczek
nagle zniknął nam z pola widzenia. Patrzymy, a on znów leży jak
długi na posadzce korytarza prowadzącego do łaźni prefektów. W
tym szalonym pościgu nie zdążył po prostu wyhamować na zakręcie,
na którym ściana stała się jego hamulcem.
Po
godzinnej nieprzytomności Loczek złapał za jajo i wszedł do łaźni
prefektów. Rozebrał się do naga i wskoczył na bombę do sauny, pokazuje na mnie i Juki. Spojrzałyśmy na siebie, co czynić dalej.
Po krótkiej naradzie zbliżamy się do sauny, gdzie Loczek
postanowił sobie popływać. Wstaje i palcem wskazującym lewej ręki
( w prawej bowiem trzymał jajo) stuka się po głowie dziwnie
machając nią. Nie miałyśmy innego wyjścia, trzeba było zrzucić
niepotrzebna łaszki, jednak bielizny nie dałyśmy sobie odebrać.
Po naszym wejściu do sauny Loczek wraz z jajem znużył się, a my
za nim. Otworzył go i nagle rozbłysło pięciokolorowe światło, w
oddali słychać było delikatny dźwięk dzwoneczków. Wszystko to
wyglądało niezwykle zjawiskowo.
Po
kilku sekundach staliśmy, oczywiście ubrani w swoje ciuchy, przed
saniami Świętego Mikołaja, które nas zawiozły wprost do krainy
Świętego Mikołaja i jego elfów.
Tak kończy się nasza niezwykła i niezapomniana podróż.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz